A niedawno natknęłam się w sieci na kilka artykułów, a nawet profil na Facebooku zachęcający, by pić wodę z… kranu!
Niby nic takiego. Woda w mojej miejscowości – jak od lat przekonują jej dostawcy – jest wyjątkowej czystości i smaku. Od lat żyję więc w przekonaniu, że mieszkam w mieście z pyszną kranówą, tyle że… piję ją tylko w sytuacjach awaryjnych, takich jak: a) nie zdążyłam kupić wody przed zamknięciem Żabki, b) kupiłam wodę, ale myślałam, że mam jej więcej, a tu „pękła” kolejna butelka, c) moja córka, która pije jej jeszcze więcej, wychlała wszystko i zapomniała mi o tym powiedzieć 😉 Wtedy ratuje nas kranówa, ale przyznam się, że jakoś tak… bez przekonania ją piję, a nawet z pewną nieśmiałością, a nawet ze stresem, że piję jakąś chemię.
A przecież każda woda w każdym mieście musi spełniać surowe wymogi stawiane przez Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 29 marca 2007 r. w sprawie jakości wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi, więc nie ma opcji, żeby w jakikolwiek sposób mogła mi zaszkodzić.
I mogłabym w dodatku zaoszczędzić dziesiątki kilogramów butelek PET rocznie. Tylko ten… smak. Jakiś nie taki. Jakiś inny.
Pijąc wodę mineralną mam poczucie, jakbym piła te minerały, które w niej są. A pijąc kranówę… zastanawiam się nad czystością rur, którymi do mnie trafiła. Cóż… mam teraz ekodylemat i myślę… poważnie myślę na serio, żeby do mojego domowego ekostyly włączyć w filtr i sprawdzić, jak to będzie. Na pewno podzielę się wrażeniami 😉