Co nas opali, jeśli nie słońce?

Opalanie natryskowe, samoopalacze, balsamy brązujące… Alternatywne formy opalania – jakie niosą zagrożenia? Czy są bezpieczne w stosowaniu?

O tym, że słońce i solarium mają negatywny wpływ na proces starzenia się skóry, nikomu już mówić nie muszę, to oczywiste.

 Chodzi tu oczywiście o nadużywanie, bo jeśli śledzicie moje artykuły, to wiecie też, że promienie słoneczne są niezbędne do syntezy życiodajnej witaminy D.

Jeśli chodzi o solarium, pozytywów jednak nie znajduję… Zdecydowanie lepszym wyjściem w sezonie jesienno-zimowym jest suplementacja brakującej witaminy. A jak wygląda sprawa ze sztuczną opalenizną? Czy jest bezpieczna? Na czym polega?

Na rynku kosmetycznym dostępnych jest wiele produktów mających w kilka godzin nadać naszej skórze piękny odcień zdrowej opalenizny. Główną substancją odpowiadającą za zbrązowienie jest dihydroksyaceton, w skrócie DHA. Jest to wielocukier, który już wiele lat temu stosowany był w leczeniu cukrzycy.

 Lekarze przez przypadek odkryli, że pochlapana tą substancją skóra po kilku godzinach robi się brązowa. To odkrycie pozwoliło naukowcom opracować pierwsze samoopalacze.

I do tej pory pozostaje ona głównym składnikiem wszystkich tego typu produktów. DHA wchodzi w reakcję chemiczną z aminokwasami w warstwie rogowej naskórka, powodując jego ciemnienie. Proces ten jest więc całkowicie powierzchowny, a naturalny proces rogowacenia powoduje powolne i sukcesywne blednięcie preparatu aż do jego całkowitego zniknięcia, jeśli nie powtarzamy aplikacji. Nie ma to więc nic wspólnego z melanogenezą – wytwarzaniem melaniny pod wpływem promieni UV. Oznacza to również, że tak “opalona” skóra nie jest w żaden sposób przygotowana czy zabezpieczona przed słońcem i wymaga normalnej protekcji przeciwsłonecznej. Ale samo stosowanie nie jest niebezpieczne czy toksyczne, szczególnie jeśli nie popadamy w przesadę.

DSC00856

Wady i zalety

W internecie można przeczytać o szkodliwości samoopalaczy czy opalania natryskowego. Prawda jest taka, że nie istnieją rzetelne badania czy dowody na to, iż wywołują jakiekolwiek choroby czy defekty, poza jednym, niestety dość częstym, plamami. Jak już wspomniałam, DHA wchodzi w reakcje na poziomie naskórka. Problem polega na tym, że w różnych miejscach ciała i twarzy różnie proces złuszczania przebiega. Najlepiej więc dokładnie wypeelingować miejsca, w których zamierzamy się “opalić”. W miejscach, gdzie naskórek jest najgrubszy, jak kolana czy łokcie, posmarować się uprzednio cienką warstwą balsamu nawilżającego i co najważniejsze, dokładnie umyć ręce po aplikacji! A nawet najlepiej byłoby użyć rękawiczek jednorazowych, bo wewnętrzna strona dłoni również ma pogrubiony naskórek, a im jest gruszy, tym kolor może być bardziej intensywny.

Kolejnym minusem jest odcień, jaki możemy uzyskać. Nigdy go nie przewidzimy! I tak ten sam preparat zastosowany przez dwie różne osoby może dać zupełnie inną barwę. W wielu przypadkach dihydroksyaceton barwi skórę na żółto. Z tego też powodu producenci dodają do swoich specyfików substancje pomocnicze, które ten odcień mają zniwelować i bardziej zbrązowić. Najczęściej są to wyciągi roślinne. Jednym z popularniejszych jest wyciąg z orzecha włoskiego.

11072511_878531678855112_638531866_n

Dość dużą wadą jest niestety zapach… Około godziny po aplikacji reakcje zachodzące w naskórku powodują specyficzny, dość nieprzyjemny zapach i prawda jest taka, że niezależnie od ceny i firmy danego samoopalacza czy balsamu brązującego, w którym DHA występuje, będzie on taki sam, mimo początkowej innej nuty. Bo tu producenci wciąż szukają skutecznego sposobu na zmylenie i dodają różniste cudowne aromaty, które nie wytrzymują jednak próby czasu. Poza tym regularne stosowanie samoopalaczy może prowadzić do przesuszenia naskórka.

A co z opalaniem natryskowym?

To również jak najbardziej bezpieczna forma opalania, pod warunkiem, że decydując się na taki zabieg wybierzecie sprawdzone miejsce. Preparaty do tego celu są delikatne i prawidłowo wykonany natrysk zapewnia równomierny i naprawdę naturalny kolor. Tu również kluczowe jest jednak przygotowanie ciała peelingiem.

 W dobrych salonach takie złuszczanie jest częścią całej usługi, w tych przyzwoitych kosmetyczka powinna przynajmniej uprzedzić o konieczności wykonania peelingu przed opalaniem w domu.

Kto powinien unikać sztucznej opalenizny?

Każdy, kto ma problemy z cerą związane z nieprawidłowym rogowaceniem jak: łuszczyca, rybia łuska czy nawet trądzik zwykły czy różowaty. Nie chodzi o to, że jest to bezwzględne przeciwwskazanie, ale o to, że niesie to ze sobą ryzyko powstania nieestetycznych plam i odbarwień oraz nierównomierne złuszczanie i blednięcie. Poza tym nie zaleca się stosowania takich specyfików kobietom w ciąży i karmiącym piersią. Przede wszystkim dlatego, że niezbadany jest ewentualny wpływ substancji chemicznych zawartych w samoopalaczach na nienarodzone dziecko i bardzo wrażliwą w tym czasie skórę przyszłej mamy.

Obiektywnie i subiektywnie

Obiektywnie rzecz ujmując sztuczna opalenizna jest jedną z bezpieczniejszych form brązowienia skóry, szczególnie jeśli stosujemy ją od okazji do okazji, żeby nie przesuszać naskórka. Subiektywnie… Cóż. Nie każdego da się przekonać, że ciemny kolor cery dodaje lat i nie każdemu stosowanie tych specyfików po prostu służy. Ja do fanek produktów brązujących nie należę, choć przed wielkim wyjściem, żeby nie razić w oczy swoją bladością, zdarza mi się po nie sięgnąć, nie dotyczy to jednak twarzy. Tu lepiej buźkę dobrze nawilżyć, wyrównać odpowiednim podkładem, nałożyć puder brązujący i iść na podbój miasta 🙂

Udostępnij
Przypnij
Szepnij
KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

1 Comment
13 maja 2015

Ja polecam produkty Vita Liberata. Niestety są drogie, ale za granicą kosztują mniej i czasami w Pl trafiają się na nie fajne promocje 🙂 Jedyne, które nie śmierdzą (a próbowałam wielu), a dają fajny złocisty i naturalny efekt. No i do tego skład mają pełny fajnych składników, które nawilżają skórę 🙂 Czasami za dobrą jakość trzeba dużo zapłacić 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *