Pewien producent leków reklamuje w radio i TV jeden ze swoich produktów. Zniewalającym głosem znanej lektorki mówi nam, że ten specyfik zawiera wyciąg z vitis vinifera. Początkowo trudno nam zrozumieć tę łacińską nazwę, mimo że lektorka ma dykcję nienaganną. Ale po N-tym wyświetleniu między wieczornymi Faktami a sportem czy prognozą pogody wreszcie usłyszymy. Część z nas przyjmie do wiadomości fakt, że skoro ten lek zawiera jakiś tajemniczy wyciąg, to na pewno działa. Tak już mamy zakodowane. A im trudniejsza nazwa, tym działanie skuteczniejsze. Prawda? Jak nie wierzycie, że tak to działa, to popytajcie starszych ludzi. Oni wierzą w to święcie i tak reklamowane produkty łykają (dosłownie i w przenośni) jak pelikan 😉
Do tajemniczego wyciągu jeszcze wrócę.
Ci, którzy czytają moje wpisy, wiedzą, że nie jestem ekologiczną oszołomką. Raczej podchodzę do tego zagadnienia praktycznie, choć to prawda – zależy mi na tym, żeby powietrze było czystsze, rzeki mniej zaśmiecone, a moje praprapraprawnuki nie musiały wynosić się w kosmos z krainy śmieciem i smrodem płynącej 😉 Dlatego – tak jak przed rokiem – dziś, z okazji Dnia Ziemi, zachęcam Was do uważniejszego funkcjonowania w środowisku, które nas otacza, np. poprzez czytanie etykiet produktów, które kupujecie. Nie tylko kosmetyków, ale tu bardzo łatwo zobaczyć różnicę.
Od jakiegoś czasu, dokładnie odkąd pracuję w Resibo, obserwuję zwrot ku naturze. Już nie raz o tym pisałam, a Wy jako nasze czytelniczki myślę, że też uczestniczycie w tym – nomen omen – naturalnym procesie. Obserwuję też, niestety, że na tej samej fali wielu producentów kosmetyków (i nie tylko) mocno nafaszerowanych chemią coraz częściej stosuje tzw. greenwashing (pisała już o tym kiedyś Ewelina). Robią tak, bo wiedzą, że większość z nas mniej czy bardziej świadomie wierzy w siłę roślinnych ekstraktów, wyciskanych z nich olejków, suszonych ziółek itd. itp. Wierzymy, prawda? Tylko że jak sprzedając żel na coś tam, co szwankuje w nogach, powiedzą, że zawierają one wyciąg z… winorośli (!), to nie będzie miało takiego oddziaływania, jak tajemnicza, łacińska nazwa bliżej nieokreślonej, a przez to równie tajemniczej (a jak tajemnicze, to działa BARDZIEJ niż to oczywiste). Bo ta vitis vinifera to nic innego niż winorośl właściwa – ta sama, z której zrywamy winogrona, produkujemy z nich wino czy suszymy owoce uzyskując rodzynki (nie będę się zagłębiać w różne szczepy itd., bo to nie tekst o winie). I co teraz? Jak by brzmiała ta reklama, gdyby lektorka powiedziała, że lek zawiera wyciąg z winorośli właściwej? Słabo?
Mnie się wydaje, że wcale nie! Bo grunt to szczerość. Jeśli chcemy powiedzieć klientowi, że nasz produkt zawiera wyciągi roślinne, to nazwijmy je po imieniu w jego języku. Dlaczego więc niektórzy tego unikają? To proste. Tych ekstraktów, które (co same wiecie, stosując kosmetyki naturalne) działają cudownie i nie przez chwilę jak składniki chemiczne, jest tam po prostu tyle co kot napłakał. Z okazji Dnia Ziemi zachęcam także do takiego zwrotu ku naturze, który objawia się czytaniem etykiet i wybieraniem tego, co naprawdę naturalne. Bo Ziemia daje nam takie bogactwo cudownych roślin, że grzech z niego nie korzystać. A w dzisiejszych czasach bardzo łatwo zweryfikować, co dany produkt ma w środku. Wystarczy wpisać nawet taką tajemniczą łacińską nazwę w wyszukiwarkę i na pewno znajdziemy odpowiedź!
A tymczasem – miłego Dnia Ziemi 😀