To było zaledwie kilka dni temu… Te tłumy Polaków stojących w kolejkach, jak za dawnych peerelowskich czasów. Kupujących takie ilości wszystkiego, jakby świat miał się zaraz skończyć, jakby mieli nas najechać kosmici, a w najlepszym wypadku Rosjanie… Pamiętacie to jeszcze?
Jesteśmy po półmetku świątecznego obżarstwa. Przed nami jeszcze druga runda – Nowy Rok i kilka kolejnych wolnych dni.
W tym roku mamy prawdziwy ekologiczny handicap – co tydzień kilka dodatkowych dni „wielkiego żarcia”. Ale i tak jestem pewna, że w okolicznych śmietnikach poć każdym domem wylądują tony niezjedzonej żywności.
Tak już jest od lat. Kupujemy więcej, niż jesteśmy w stanie zjeść. Na zapas. Na siłę. Na wszelki wypadek…
Niestety, w tym wypadku sprawdza się zawsze ta sama reguła – przeceniamy własne możliwości konsumpcyjne. Wiem, bo sama kiedyś taka byłam. Kupowałam i gotowałam zawsze za dużo. Bo dwanaście potraw. Bo tradycja. Bo na stole musi być to i to i tamto… Potem w sylwestra i Nowy Rok – podobnie. Bo mamy tę naszą tradycyjną noworoczną kaczkę w czerwonej kapuście i winie, bo może przyjdą goście, więc trzeba przygotować coś jeszcze, upiec jakieś ciasto i tak dalej, i tak dalej… Aż do przesytu…
Zrozumiałam jednak, że również racjonalne gospodarowanie żywnością, którą kupuję, na co dzień czy od święta, jest działaniem ekologicznym. Kupuję mniej, więc i wyrzucam mniej niezjedzonych produktów. Wyrzucając mniej ograniczam ilość produkowanych odpadów i zmniejszam liczbę zużytych opakowań, które trafiają do przeróbki. A wiec – oszczędzam „moce przerobowe” środowiska naturalnego.
No i jeszcze jedno – jem mniej, bo nie ma we mnie żalu, jaki przez całe życie przyświeca na przykład mojej mamie… że coś się zmarnuje. Czego i Wam na ten rozpoczynający się dzisiaj nowy rok życzę 🙂