Unurzanie się w złu, ale takim, które jest tylko wytworem wyobraźni scenarzysty, kunsztu reżysera i talentu aktorów, po którym wracamy do własnej rzeczywistości, pozwala na swego rodzaju oczyszczenie. Dzięki filmom, nie tylko tym epatującym przemocą, ale filmom w ogóle, możemy przenieść się w inny świat, pożyć życiem innych, wczuć się w postacie bohaterów, a dzięki temu pomyśleć także nad sobą i własnym życiem. Oczywiście, film ten powinien być z tej lepszej klasy, choć niekoniecznie artystyczny, bo takie nie do każdego trafiają, a nawet potrafią wkurzyć i zmęczyć, jak mnie tegoroczny laureat Oscara – “Birdman” 😉
Wróćmy jednak do tych “złych” filmów, bo pewnie chcielibyście wiedzieć, czemu zło fascynuje. Zamiast odpowiadać na to pytanie, sama zapytam – a pamiętacie bajki, jakie oglądaliście będąc dziećmi? Czy nie cieszyło Was, gdy Kopciuszek “wygrał” ostatecznie starcie z Macochą, a Królewna Śnieżka pokonana przez swoją Macochę – czarownicę na koniec ożyła pod wpływem pocałunku księcia? Ale ta radość byłaby żadna, gdyby nie występował w nich czarny charakter.
Taka postać w książce czy filmie tworzy doskonałe tło dla dobra, które samo w sobie jest mdłe, jak przesłodzone ciasto, ale że wolimy być dobrzy niż źli (przynajmniej większość ludzi tak ma), to staramy się sobie to dobro “przyprawić”. ‘
Zło w literaturze i filmie fascynuje, bo jest “inne”, jest tą przyprawą, która – jak odrobina chilli dodana do zupy-kremu z dyni czy cukinii – pozwala wydobyć jej smak. Smak dobra. Zło jest też malownicze, wielowymiarowe, a bywa, że ma w sobie pierwiastek czegoś dobrego. Tutaj przypomina mi się Kathy Bates w “Misery”, która zrobiłaby wszystko dla swojego idola-pisarza, gdy ten niespodziewanie trafia do jej domu, ale gdy dowiaduje się, że uśmiercił bohaterkę powieści, z którą ona się utożsamia, okazuje się niebezpieczną psychopatką.
Bywa jednak i tak, że złem jest… nijakość, obojętność i chłód. Jak w “Uczcie Babette”, wyjątkowym filmie opowiadającym o tym, jak za pomocą jedzenia można obudzić w ludziach… ludzi. Jak można wydobyć z nich dobre emocje i ciepłe uczucia. I jak wiele można poświęcić, by pokazać ludziom tkwiące w nich dobro.
Zło bywa też… pouczające – jak w “Siedem”, thrillerze, w którym dwaj policjanci “polują” na seryjnego mordercę, który – jak się okazuje – piętnuje ludzkie grzechy, zabijając grzeszników za pomocą ich własnych… grzechów.
Cóż… przykładów są tysiące, ale każdy potwierdza tylko to, co niby wiemy – że nie docenialibyśmy nijakiego w gruncie rzeczy dobra, nie poznawszy zła. Na tym właśnie polega fenomen filmowego katharsis, które wtedy jest najpełniejsze, gdy przeżyjemy coś naprawdę mocnego, czasem wręcz wstrząsającego. Jeśli damy się temu ponieść, jeśli poddamy się filmowej atmosferze, to zawsze wyjdziemy z dobrego seansu, którego jednym z bohaterów będzie zło (w różnej postaci) w jakimś sensie oczyszczeni. Dlaczego? Bo przeżyjemy wstrząs emocjonalny. Przeżyjemy zło nie będąc złymi i poczujemy wielkość dobra. A przecież ono zwykle wygrywa. Zwłaszcza w filmach z happy endem. Wszystkie wymienione wyżej tak właśnie się kończą 🙂
Dlatego – pamiętajcie – film to zdrowie. Zwłaszcza film dobrej klasy i dobrze zagrany. Ja tu skupiłam się tylko na filmowym złu, ale nawet z komedii romantycznej można wyjść przeżywszy coś fajnego. Pod warunkiem, że grają w niej Richard Gere i Julia Roberts 😉 To już taki żarcik, żebyście nie myśleli, że ja “zła kobieta jestem” 😀