Zacznę jednak od anegdotki. Swego czasu do Niemiec jeździłam często, np. spędzając tam w pracy u ogrodnika Oswalda w Denzlingen swoje studenckie wakacje i zarabiając na pierwsze ważne rzeczy w moim życiu, jak komputer 😉 Wówczas jeszcze istniały granice i trzeba było na granicy poczekać aż celnik sprawdzi paszport. To oczekiwanie było niesamowite, bo zawsze, ale to zawsze – nawet jak po polskiej stronie lało jak z cebra i było pochmurno – tuż po przekroczeniu granicy chmury z nieba znikały, a raz nawet na niebie pojawiła się tęcza. Te same zjawiska obserwowałam odwiedzając Niemcy także później, kiedy już granice zniknęły. I nie koloryzuję 😉
Wraz z tymi przedziwnymi zjawiskami atmosferycznymi pojawiało się jeszcze inne – wszechobecny i niepojęty dla nas, Polaków, niemiecki “ordnung”. To niewiarygodne, ale na pewno wielu z Was ma takie samo wrażenie – że tam nawet trawa rośnie od linijki 😉 Nie jestem jakąś szczególną fanką samych Niemców ani tego ordnungu, zwłaszcza że uważam za niezwykle prawdziwe stwierdzenie, iż tylko nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy 😉 Ale
jestem absolutną i nieuleczalną fanką ich podejścia do zrównoważonego rozwoju.
To u nich pobierałam nauki oszczędzania wody, segregacji odpadów czy kupowania ekologicznego papieru toaletowego (notabene w Niemczech taki wyrób jest dobrej jakości, jest biały i droższy, a nie szary i tańszy niż przeciętny papier) i to dzięki nim rosła moja świadomość ekologiczna. To w Niemczech pierwszy raz zobaczyłam na produktach znaczek Öko-Test. To tam widziałam pierwsze logotypy znane przez nas dzisiaj jako “Tekstylia Godne Zaufania”, “Zielony Punkt”, “recykling”, o których wtedy w Polsce nie śniło się nawet filozofom 😉 To na niemieckich produktach zobaczyłam po raz pierwszy słonecznikowy symbol “Vegan” oznaczający, że producent danej rzeczy należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Vegan (www.vegansociety.com).
To od Niemców uczyłam się, dlaczego to takie ważne, żeby producenci nas nie ściemniali i mówili nam, skąd się biorą rzeczy, które jemy, których używamy do sprzątania czy w które się ubieramy.
To oni uświadomili mi prawdziwe znaczenie polskiego powiedzenia “klient – nasz pan”. U nich jest to proste jak dwa razy dwa. “Chcesz, żebym u Ciebie kupował? Przekonaj mnie, że ja też tego chcę. Zadbaj o moje dobre samopoczucie, a odwdzięczę Ci się tym samym – będę dobrym i wiernym klientem”.
Wierzę, że podobnie jest w Szwecji czy Danii. Ale osobiście znam tylko jeden kraj, w którym ekologia i zrównoważony rozwój to część społecznego kodu. To właśnie Niemcy. Tam się nie mówi o tym, jak o czymś, co nam przywieźli unijni kosmici niemający nic wspólnego z rzeczywistością. Tam zachowania proekologiczne wysysa się już dosłownie z mlekiem matki, a potem dopija eko-mlekiem z eko-hodowli. Tam nawet dziecko wie, że odpady należy segregować (a nie wybierać na ankiecie, czy będę to robił i będę płacił mniej, czy nie będę i będę płacił więcej), a produkt ze znaczkiem Öko-Test jest lepszy niż produkt bez tego znaczka.
Nic dziwnego, że Biofach, jedna z największych międzynarodowych imprez poświęconych organicznej żywności i w ogóle produktom naturalnym, odbywa się właśnie w niemieckiej Norymberdze.
Towarzyszą jej targi kosmetyków naturalnych Vivaness i to właśnie z ich powodu znaleźliśmy się tam z Resibo. I to właśnie dzięki temu wróciłam do źródeł, czyli do mojego ekologicznego uniwersytetu, z którego nauki staram się propagować w naszym kraju już od wielu lat. Na szczęście, nie jestem w tym odosobniona, a ludzi, ale też firm kierujących się w tę lepszą stronę rozwoju ludzkości przybywa z każdym rokiem. Dlatego – choć zwiedzając Biofach i patrząc na te gigantyczne tłumy ludzi zainteresowanych tym, żeby jeść zdrowo, pić zdrowo, ubierać się ekologicznie, prać w przyjaznych detergentach i wklepywać w siebie naturalne kosmetyki, czułam się momentami jak dawniej, czyli jak uboga krewna – to wierzę, że gonimy ich coraz szybciej. Rosnącą świadomością, uważnym wybieraniem produktów, czytaniem etykiet, rozszyfrowywaniem składów kosmetyków i ogólnie – zwracaniem uwagi na to, czy dla nich klient to na pewno ich pan 😉 Cieszę się z tego tak bardzo, jak z tego, że pracuję w firmie, która takie właśnie wartości wyznaje.
PS A do wspomnianej we wstępie Bolonii (jak już pisała Ewelina), też się wkrótce wybieramy 🙂
[…] tego, że od dziecka mogę cierpieć na łagodną formę nietolerancji laktozy. Potem był ten mój niemiecki uniwerek, a potem – rosnące z roku na rok zainteresowanie poznanymi tam zachowaniami w […]