Niedawno miałam okazję zwiedzić kawałek Stanów Zjednoczonych. Jak zwykle, przy okazji zwracałam uwagę na ich podejście do ekologii. I powiem Wam, że jak cały ten kraj, jest ono pełne sprzeczności.
Z jednej strony jest tak jak w Niemczech – rzeczy, których wielu, jeśli nie większość z nas, się uczy, jak np. selektywna zbiórka odpadów, są tam czymś naturalnym, i to od pokoleń. Spróbujcie wytłumaczyć 90-letniej polskiej babci, a żeby było jeszcze trudniej – dziadkowi, że powinien plastik, szkło czy papier powinien wyrzucać do odrębnych pojemników. Powodzenia! 🙂 Tymczasem w USA jest to coś tak normalnego, jak codzienne wstawanie czy odbieranie gazety spod drzwi, którą gazeciarz dostarcza każdego ranka. Albo karmienie ptaków, jeśli ma się ogród 🙂
W Polsce w czasach komuny popularne były tzw. punkty skupu – makulatury czy szklanych butelek (o plastikowych typu PET nikt tutaj wtedy nie słyszał), więc niby wiedzą, że to ma znaczenie. Tyle że… wtedy im za to płacono. Teraz musieliby to robić za darmo, a po zachłyśnięciu się możliwościami kapitalizmu, mlekiem w kartonach, wodą w plastikowej butelce i tym, że już coraz rzadziej pojawiają się butelki z tzw. kaucją, trudno przestawić się na coś, co wymaga pewnej samodyscypliny…
W USA, obok śmieciowatych hipermarketów typu Walmart, w których kupisz wszystko i tanio, jednak w większości jest to byle co i byle jakości, są sieci supermarketów, takich jak np. Whole Foods (w wolnym tłumaczeniu “Prawdziwa Żywność”), gdzie próżno szukać rzeczy “nieprawdziwych”.
Jeszcze nigdy w życiu nie powiedziałam, że market mi się PODOBA! Ale tam nie sposób skomentować tego, co się widzi, inaczej.
Zresztą, kiedy wróciłam, okazało się, że nie jestem w tym odosobniona. Zachwyceni Whole Foods byli także Natalia i Łukasz, autorzy podróżniczego bloga tasteaway.pl, którzy natknęli się na ten market w Cotswolds w Wielkiej Brytanii. Opisują go szczegółowo wraz ze zdjęciami tutaj. Warto zajrzeć! Sieć Whole Foods została założona w latach 80. właśnie w USA i znajdziemy w jej sklepach produkty zawsze świeże, organicznego pochodzenia, w większości od lokalnych producentów. Możesz tu sam wycisnąć sobie sok, sam wybrać i zmielić kawę, spróbować i wybrać najlepszy chleb itp. itd. Dodam, że to JEDYNY chleb w USA, który byłam w stanie jeść. Reszta – ech… nie wiem, jak oni to robią, ale każdy jest słodki jak buła z fast fooda, ale o tym jeszcze za chwilę.
W Stanach bardzo silny jest zwyczaj wspierania lokalnych producentów. Niektórzy tworzą swoje własne markety.
Ja miałam okazję poznać Atkins Farms w Amherst (Massachusetts), miejscu, które było moją bazą wypadową. I o ile Whole Foods mi się podobał, o tyle Atkins Farms byłam ZACHWYCONA, bo jest po prostu piękny sam w sobie – klimatyczny i jedyny w swoim rodzaju. Po prostu ładny. I oczywiście – wszystko świeże, organiczne i najlepszej jakości. No i robią pyyyszne kanapki – dokładnie takie, jak chcesz 🙂
W lokalnej niewielkiej sieci supermarketów Big Y w Amherst warzywa, takie jak sałata, botwinka, koperek, pietruszka itp. itd.
wybierasz czytając jednocześnie karteczkę, że kupując je wspierasz UMass, czyli Uniwersytet Stanowy Massachusetts, którego studenci uprawiają je w swojej organicznej hodowli, bo uczelnia prowadzi taki właśnie prośrodowiskowy projekt. Wow!
Ale teraz z tej drugiej strony…
Z drugiej strony w USA jest też tak, jak często myślimy – mnóstwo śmieciowego jedzenia, bylejakość w dużych ilościach (tanio i dużo), żywność przetwarzana do obłędu, straszna ilość prefabrykowanego jedzenia (do podgrzania w mikrofalówce), a także brud – niestety, ale niesamowity skądinąd Nowy Jork jest po prostu brudny.
Wspomniałam o chlebie. Na dobry możesz na niego trafić w dobrych restauracjach – najczęściej włoskich, bo tam mają o tym pojęcie, w dobrych piekarniach albo w supermarketach takich właśnie jak Whole Food, gdzie znajdziesz wypiekane na miejscu chleby z całego świata. Te z supermarketowych półek są nie do przyjęcia, bo nawet jeśli piszą Ci na opakowaniu, że chleb jest wieloziarnisty, to wcale nie znaczy, że zdrowy i pełen ziaren. Znaczy to tyle, że będzie tylko ciut ciemniejszy od białego pszennego chleba, lecz równie słodki i sztuczny. Po prostu z chlebem nie ma nic wspólnego.
Piersi z kurczaka są tak gigantyczne, że niemalże przypominają piersi z indyka. Żałuję, że nie przyszło mi do głowy, żeby je porównać 🙂 Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo, ale wolę skupić się na tych pozytywach, bo obserwując ogólnoświatowe tendencje wiem, że skoro już dotarły do nas te negatywne, jak fastfoody i przetworzona żywność, prędzej czy później dotrą także pozytywne. Oby tylko jak najszybciej 🙂