Kiedy myślę o takich dylematach, jakie ma Anka, przypominam sobie siebie przed laty stojącą przy pralce z miarką proszku do prania, którą wsypuję do dozownika i… jeszcze trochę dosypuję, bo wydaje mi się, że to za mało na tyyyle prania 🙂 To samo robię ze zmiękczaczem i w ogóle wszystkim, czego używam do prania, mycia itd. Ale potem czytam gdzieś artykuł o tym, że my, Polacy, używamy zawsze większych ilości detergentów niż zalecają producenci i niż np. Niemcy, którzy przecież słyną z czystości. Ogólnie – że używamy ich po prostu za dużo. Ktoś zapyta – czy to źle? Odpowiem pytaniem na pytanie – a myślicie, że jak wsypiecie za dużo proszku, to woda zdoła go wypłukać z ubrań, tak żeby skóra unikała potem podrażnień detergentami?
Muszę się Wam w ogóle przyznać, że co jak co, ale tamten artykuł zmienił moje życie 😉 No, może nie tyle życie co podejście, chociaż… wiązało się to z oszczędnościami, a więc i życie poniekąd także.
Zaczęłam bowiem wtedy zwracać uwagę na to, ile np. nakładam na siebie balsamu do ciała. Skórę mam suchą, więc zawsze mi się wydawało, że jak użyję go więcej, to nawilżę ją bardziej. I byłam pewna, że to uczucie “mokrości” na ciele, które nie opuszczało mnie niekiedy jeszcze nawet po włożeniu ubrania, jest absolutnie normalne, a zawarte w balsamie nawilżające substancje im dłużej będą się wchłaniać, tym lepszą kondycję będzie miała moja skóra. Ale po “tamtym artykule” spróbowałam używać tylko tyle, ile trzeba, żeby pokryć całe ciało naprawdę cieniutką warstwą. I nic, ale to nic się nie zmieniło, no, poza tym, że uczucie “mokrości” zniknęło.
Po prostu tym nadmiarem balsamu nawilżałam moje ubrania, a nie ciało! 😀 Na szczęście, do ciała zawsze używam bardzo dobrych, sprawdzonych balsamów, więc obywało się bez tłustych plam na ciuchach 😉
Kolejny stopień “wtajemniczenia” osiągnęłam z Resibo.
Zanim sięgnęłam po te produkty, podobnie jak Anka, “nie żałowałam sobie kremu” – dokładnie z tych samych powodów co wcześniej balsamu. Fakt, że od eksperymentu z balsamem także i kremów do twarzy stosowałam nieco mniej. Ale nadal była to dość solidna dawka, która sporo czasu potrzebowała, żeby się wchłonąć, a często i tak przed nałożeniem makijażu musiałam nadmiar odcisnąć w chusteczkę. I nawet kiedy zaczęłam używać Resibo, działałam dokładnie tak samo, dziwiąc się np. że krem ultranawilżający roluje mi się na twarzy. Dopiero kiedy powiedziałam o tym problemie Ewelinie, zrozumiałam, w czym problem, ale nie do końca chciałam wierzyć, że “mniej niż ziarnko soczewicy”, jak powiedziała mi Ewelina, naprawdę wystarczy na skórę całej twarzy.
“Jak to możliwe?” – zastanawiałam się. Ale przestałam. Bo to możliwe i wręcz wskazane. Naprawdę “wystarczy kropla”, aby pokryć kremem twarz, a że ja jeszcze stosuję krem pod oczy, to i szyję. I nie ma w tym ani krztyny ściemy. Skóra jest nawilżona, nieściągnięta, w dodatku z biegiem czasu widzę też znaczącą poprawę jej kondycji, mimo że to skóra naczynkowa. A makijaż mogę nakładać niemal natychmiast!
No i teraz jedyny kosmetyk, którego “nadużywam”, to krem do rąk 😉 Ale to tylko dlatego, że stosuję go po ich umyciu 😀 Tak więc – dziewczyny – więcej wcale nie znaczy lepiej. Nie bójcie się “zmniejszyć dawki” kosmetyków, proszków do prania, żelów pod prysznic, płynów do mycia naczyń itp. itd. To nie tylko mądre, nie tylko oszczędne, ale i bardziej ekologiczne 🙂
Bardzo dobry tekst, który przeczytałam dwa razy.Cieszę się, że byłam trochę inspiracją do jego napisania. Postanowiłam ograniczyć ilości kosmetyków nakładane na twarz. To ile stosowałam było uzależnione od tego jak skóra się czuła po, czy potrzebowała więcej czy nie. Krem stosuje na twarz, szyję i dekolt i tu szło sporo kremu. Teraz będzie inaczej. Dziękuję .