Czy słyszeliście o ruchu slow? Właściwie jest to pewna filozofia, która rozprzestrzenia się na wszelkie aspekty życia, a która dla mnie stała się czymś naturalnym i organicznym. A wszystko zaczęło się od jedzenia…
Kiedy w 1986 roku w Rzymie pojawiła się restauracja Mc Donald’s, Carlo Petrini założył ruch Slow Food. Nazwa wskazuje, że jest to opozycja do fast-foodów, czyli jedzenia podawanego szybko, z gotowych półproduktów, anonimowo i w sposób zunifikowany na całym świecie.
Socjolog George Ritzer stworzył kilka lat później termin makdonaldyzacja społeczeństwa, ponieważ Zastosowane w Macu rozwiązania przenoszą się na inne instytucje i całe społeczeństwa. Jest to przede wszystkim położenie nacisku na efektywność działań – wszystko ma być wykonane szybko, tanio i wydajnie. Dochodzi do tego standaryzacja, która sprawia, że znikają lokalne koloryty i regionalne różnice. Przeciwko takiemu podejściu zrodziły się ruchy slow.
Slow food wspiera lokalnych przedsiębiorców, lokalnych producentów i lokalne potrawy. Jedzenie przygotowywane jest z sezonowych produktów z wykorzystaniem regionalnych przepisów. Jeśli chcecie coś szybko przekąsić w trasie, omijajcie slow restauracje. Posiłki przygotowywane są na miejscu z najświeższych składników, więc czeka się na nie znacznie dłużej. Również sam proces jedzenia to celebracja – rozkoszowanie się niuansami smaków i szacunek do pracy kucharza. Bowiem w tej idei również
ważny jest kontakt z drugim człowiekiem, jak i budowanie społeczności.
Ruch czy raczej sposób patrzenia na życie w duchu slow przeniósł się na inne dziedziny. To, co je łączy, to zawsze opozycja do świata konsumpcji, gdzie wygrywa ten, kto zrobi coś najszybciej i najtaniej, ale niekoniecznie najlepiej. Mamy więc slow fashion, gdzie wspieramy lokalnych projektantów i wytwórców, zamiast odzieżowe sieciówki wykorzystujące pracowników w swoich fabrykach. Sieć miast slow city, gdzie życie toczy się wolniej, a ludzie tworzą wspólnotę. Slow podróże – gdzie włóczymy się od miejscowości do miejscowości, poznając ludzi i kosztując lokalnych produktów. Slow rodzicielstwo, gdzie bycie z dzieckiem i dla dziecka przedkłada się nad wysyłanie go na kolejne zajęcia dodatkowe i kupowanie mu inteligentnych interaktywnych zabawek czy wreszcie slow comedy, gdzie humor wynika z sytuacji i emocji, jakie powoli narastają między bohaterami, a śmiechu nie wyciska się z gardeł widzów za pomocą częstych i prostackich gagów. Flagową lekturą w tym temacie jest książka “Pochwała powolności” Carla Honore.
Każdy kij ma jednak dwa końce.
Moda na slow, czy może rosnąca świadomość konsumencka, zmuszają globalny rynek do adaptacji i sprawiają, że nowy trend staje się kolejnym produktem na sprzedaż.
Warto więc zwrócić uwagę na to, czy swojskie pomidorki zamiast z działki nie pochodzą z Hiszpanii i czy kupiona w Cepelii kurpiowska wycinanka nie została wyprodukowana w Chinach. Szczęśliwie zawsze mamy wybór, warto pielęgnować, by był on świadomy.