Bądź ecofriendly także dla siebie

Opowiem Wam dzisiaj o moim marzeniu… Ale muszę zacząć od tego, że na fajne wyzwania zawodowe rzucam się jak mój kocur Pompon na świeże piersi z kurczaka – zachłannie, bezkompromisowo i tak jak on, najchętniej bym je porwała i uciekła gdzieś w najdalszy kąt, żeby nikt mi nie przeszkadzał w delektowaniu się nimi. Ma to swoje dobre strony – moje życie zawodowe jest wyjątkowo ciekawe i trudno nawet powiedzieć, że jestem w pracy, bo wszystko, co robię, jest moją pasją. Jak we wszystkim są jednak także strony złe – kiedy podejmujesz jedno wyzwanie za drugim, a każde wymaga zaangażowania i czasu, to okazuje się, że… nie masz kiedy odpoczywać.

Bo jeśli w jednym miejscu jest luźniej, to w innym – „ciaśniej”, więc nigdy nie jest tak, że oderwiesz się na dobre. Pomaga oczywiście aktywny wypoczynek, który lubię i nie żal mi żadnej godziny poświęconej na fitness, spacer w górach czy jazdę rowerem. Pomaga wstawianie sobie wewnętrznie zakazu dotykania komputera w weekend, oczywiście jeśli uda mi się do niego zastosować 😉 Co jest trudne, bo wtedy mam czas np. na pisanie swojego bloga, a to lubię i jest to forma relaksu. Ale udaje się czasami.

Marzy mi się więc urlop przez duże, ogromne U. Taki prawdziwy.

Że zostawiam wszystko i nie martwię się, co będzie po powrocie, że jadę w miejsce, w którym jest tak pięknie albo tyle się dzieje, że nie chce mi się nawet myśleć, żeby przy śniadaniu sprawdzać maile na telefonie, że nic, ale to nic mnie nie interesuje poza całkowitym resetem.

Wiem, wiem, może się to wydać dziwne. Bywałam już posądzana o pracoholizm, choć ja bym to raczej nazwała „pasjoholizm” 😉

Normalni ludzie przecież po prostu wyjeżdżają i już. Widocznie nie jestem normalnym człowiekiem 😉

Zwłaszcza że pracując całymi latami w mediach nie miałam szans się tak naprawdę „oderwać”, nawet wyjeżdżając na wakacje. Zawsze było coś do zrobienia podczas wyjazdu, obojętnie o jakiej porze roku. Ale mediach już nie pracuję, więc co stoi na przeszkodzie? No właśnie te wyzwania. Dlatego od pewnego czasu bez przerwy wizualizuję sobie siebie na jakimś odludziu 😉 I wierzę, że wkrótce faktycznie się na nim znajdę.

A tymczasem… tymczasem uczę się odpoczywać efektywnie. Gdzieś przeczytałam, że jeśli codziennie dostarczamy sobie porcji stresu, to codziennie, a nie na jakiś czas, powinniśmy robić coś dla odstresowania. Jeżeli każdego dnia fundujemy naszemu organizmowi napięcie, to każdego dnia powinniśmy mu też dostarczyć relaks w postaci jakiegoś sportu, który to zrównoważy. I tak dalej, i tak dalej. I powiem Wam, że odkąd zaczęłam zwracać uwagę na takie drobiazgi jak to, że kiedy niechcący zostawię telefon w sypialni na drugim końcu mieszkania, to gotując w kuchni wcale nie mam potrzeby po niego pójść, „bo ktoś może zadzwonić”. Ale kiedy wezmę go ze sobą do kuchni, to nie ma  opcji, żebym w oczekiwaniu „na kotleta” nie zajrzała, co tam na fejsie słychać 😉 A więc można.

Na co dzień zaganiani nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak sami sobie fundujemy zmęczenie. Nie tylko pracą. Wszystkim, co robimy, a czego jeśli nie zrobimy, to świat się nie zawali. W dążeniu do coraz modniejszego dzisiaj zrównoważonego stylu życia jesteśmy ecofriendly – segregujemy odpady, oszczędzamy wodę, zmieniamy auta na bardziej ekologiczne, przykładamy wagę do tego, jak się odżywiamy – kupujemy żywność eko, zostajemy wegetarianami czy weganami… Ale czy tak samo podchodzimy do odpoczynku? Czy jesteśmy ecofriendly także dla siebie samych? W końcu my to także część natury 🙂

Udostępnij
Przypnij
Szepnij
KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *