Kocham zupy, zimą szczególnie kremy, a teraz, w porze wiosennej, dużo bardziej smakują mi te wodniste. Tylko czym zabielać zupy, gdy się nie je nabiału?
Moim ulubionym dodatkiem jest mleczko kokosowe. Ma konsystencję śmietany, ale nie warzy się. Delikatnie słodkawy posmak sprawia, że najpospolitsze danie nabiera orientalnych nut. Świetnie nadaje się też do warzyw duszonych lub smażonych w woku. Produkt idealny. Wszystko brzmi tak pięknie, że musi być jakieś “ale”. Jest, i to nie jedno.
Po pierwsze – mleczko kokosowe sprzedawane jest w puszkach. A puszki są “be” i niedobre. Szkodliwe substancje, takie jak toksyczne aluminium, przedostają się do zawartości (więcej na ten temat w osobnym wpisie). Możecie sami się przekonać, porównując smak piwa z puszki i butelkowanego. Już po pierwszym łyku i “zalaniu” kubków smakowych czuć różnicę.
Po drugie – konserwanty. Bardzo trudno jest trafić na produkt, który w swoim składzie ma wyłącznie kokos i wodę. Zazwyczaj w gratisie dostaniemy różnego rodzaju zagęszczacze i stabilizatory.
Po trzecie – trwałość. Mleczko kokosowe jest bardzo wydajne. Silnie skoncentrowane sprawia, że wystarczy łyżka, dwie do potrawy. Jednocześnie po otwarciu ma krótki termin przydatności do spożycia – 3 dni. Dodatkowo stojąc w otwartej puszce wchłania wszystkie lodówkowe zapachy.
Wychodzi na to, że jeśli nie jesteście uparciuchami w stylu ‘do it yourself’ i nie macie czasu lub ochoty robić samemu w domu mleczko kokosowe z wiórków, będziecie musieli obejść się smakiem albo przez trzy dni z rzędu wrzucać kokos do każdej potrawy. Ja tak robiłam… aż do zeszłego tygodnia.
W eko-sklepie odkryłam mleczko kokosowe w kostce. Wersja eko kosztowała mnie 11 złotych, czyli mniej niż wariant eko w puszce (w tym samym sklepie, bo w niektórych można znaleźć ten produkt w niższej cenie – tak na marginesie niestety bardzo często produkty bio i eko są bezzasadnie drogie i ceny tych samych produktów w kilku sklepach potrafią się różnić nawet o kilkadziesiąt procent – bądźcie czujni!). Zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. Kostka jest wydajniejsza, po otwarciu może stać miesiącami. Nie ma puszek, nie ma konserwantów, za to pozostają walory smakowe. W mojej kuchni zdecydowanie będzie to hit wiosny.
Dla tych, którzy jednak chcą być w stu procentach samowystarczalni, przepis na domowe mleczko kokosowe:
– wiórki kokosowe (najlepiej niesiarkowane, nie muszą być eko, można je dostać nawet w dyskontach)
– woda – im mniej dodamy, tym gęstsza konsystencja, najlepiej samemu poeksperymentować, zależnie od potrzeb.
Wiórki zalewamy wrzątkiem i odstawiamy. Kiedy są jeszcze ciepłe, ale nie gorące, blendujemy/miksujemy i odcedzamy przez sitko (takie z siateczką). Gdy mleczko wystygnie, powinien na wierzchu zrobić się tłusty kożuch, jak w śmietanie. Przed użyciem dobrze wymieszać. Pozostałe wiórki można zalać jeszcze raz.