Parę lat temu moja przyjaciółka poleciła mi olej sezamowy jako produkt kosmetyczny. Wychwalała jego fenomenalne właściwości – smarowała się nim przez całą ciążę i nie miała ani jednego rozstępu. Na co dzień stosuję do nawilżania ciała olej kokosowy, ale zachęcona rekomendacją zdecydowałam się na zmianę. Zabrakło mi jednak cierpliwości, żeby zamówić olej w sklepie z ekologicznymi kosmetykami. Znalazłam za to ciemną buteleczkę zimnotłoczonego oleju sezamowego na marketowej półce. Zakupiłam, ochoczo wtarłam w siebie po kąpieli….i zamieniłam się w olbrzymią sajgonkę, bowiem zapach był dość sugestywny i jednoznaczny. Olej zniknął z łazienki, ale na dobre zagościł w mojej kuchni.
Sezam jest rośliną pochodzącą z Azji. Drobne nasionka w kolorze złota są źródłem witamin A, B i E, a także żelaza, cynku i kwasu foliowego.
Na szczególną uwagę zasługuje wysoka zawartość wapnia – w 100 g jest aż 1160 mg tego pierwiastka, czyli prawie dziesięciokrotnie więcej niż w krowim mleku.
Sezam w kuchni powszechnie kojarzony jest głównie ze słodyczami – sezamkami lub chałwą. Nie jest to zbyt fortunne połączenie (tłuszcze i cukry). Dużo ciekawiej sprawdza się w formie wytrawnej – jako dodatek to sałatek czy panierek. Olej jest niezastąpiony w kuchni azjatyckiej, nadając warzywnym potrawkom i zupom orientalny rys.
Osobiście stosuję sezam do domowej produkcji rarytasów ze sklepu ze zdrową żywnością. Z zalanych wrzątkiem i odstanych ziaren produkują własną pastę tahini i mleko sezamowe. Ziarna zmielone z morską solą to gomasio – przyprawa do sałatek i past warzywnych. Jeśli nie mam czasu na mielenie ziaren, do hummusu czy pasty z bakłażana dodaję olej sezamowy. Warto też skosztować czarnego sezamu, który ma bardziej wyrazisty smak, a ze względu na większą zawartość tłuszczu łatwiej robi się z niego wszelkie rodzaje past. Jedynym ich minusem jest szary kolor, ale walory smakowe na pewno wynagrodzą mankamenty estetyczne.