Uwielbiam gotować – eksperymentować z dodatkami, poznawać nowe smaki, improwizować i czekać z niecierpliwością na intrygujące rezultaty. Od przyrządzanych dań oczekuję, aby były smaczne, pełnowartościowe, ale też użyteczne. Ergonomia jest dla mnie równie ważna, jak ekologia.
W praktyce oznacza to, że stworzone przeze mnie dania mają się nadawać do ponownego odgrzania, spakowania do pudełka na wynos czy wytrzymania kolejnego dnia w lodówce w niezmienionym kształcie. Rzadko bowiem mam przywilej jadania posiłków przy rodzinnym stole. Dlatego ważne dla mnie jest, aby czas przygotowania dań i przekąsek był proporcjonalny do możliwości ich późniejszego zagospodarowania. Stąd co kilka dni gotuję gar warzywnego bulionu, z którego codziennie robię inną zupę, a ostatnie pół porcji ryżu czy sałatki staram się wkomponować w kolejne danie, by nie marnować jedzenia.
W moim domu stale pod ręką obecny jest papier ryżowy.
Znają go przede wszystkim wielbiciele sajgonek i bezglutenowcy. To prosty i tani patent, oszczędzający czas i przełamujący kuchenną monotonię. W mojej kuchni pojawia się zawsze, gdy w grę wchodzą potrawy zawijane w ciasto. Nie tylko dlatego, że przyspiesza przygotowanie posiłków, papier ryżowy jest lżej strawny niż na przykład ciasto naleśnikowe, ale też doskonale nadaje się do tworzenia kreatywnych przekąsek z pozostałości z lodówki.
Przerabiałam już sporo dań – wytrawne naleśniki, coś-jak-sushi, coś-jak krokiety, surowe sajgonki, paszteciki, tortille, a nawet samosy. W wersji na ciepło smaruję ciasto tłuszczem roślinnym i wstawiam na 15 minut do piekarnika, dzięki temu papier nie przesiąka olejem, a pozostaje kruchy i chrupiący. W wersji na zimno często faszeruje je tym, co znajdę w lodówce – resztką sałatki, oliwkami, pieczarkami, by następnego dnia mieć poręczną i niewymagającą widelca przekąskę (szczególnie przydaje się w podróżach). Mogę więc być kreatywna w kuchni, nie spędzając w niej długich godzin. Polecam!