Lubię spirulinę. Przy regularnym stosowaniu szybko można zobaczyć jej dobroczynny wpływ na organizm. A jest on całkiem imponujący – z tego powodu została okrzyknięta superfood, czyli pokarmem o szczególnych właściwościach prozdrowotnych. Ale od początku – czym właściwie jest spirulina?
Otóż jest to spożywcza nazwa proszku lub prasowanych tabletek pozyskiwanych z suszonych sinic z rzędu Oscilatoriales. Cechuje ją wysoka przyswajalność zawartych w niej substancji odżywczych, dlatego nawet niewielka ilość w codziennej diecie wesprze nasz organizm.
Znana jest przede wszystkim ze swoich właściwości oczyszczających. Spirulina dosłownie wymiata wszystkie toksyny, metale ciężkie, a nawet substancje radioaktywne. Dobrze radzi sobie też z dymem tytoniowym i toksycznymi lekami. Wzmacnia układ immunologiczny i obniża ciśnienie krwi. Ponadto posiada wszystkie (!) aminokwasy egzogenne, czyli te, których nasz organizm nie wytwarza. Może być również źródłem białka w diecie, a także żelaza, wapnia i witamin z grupy B.
Spirulina sprzedawana jest w formie proszku i tabletek. W pierwszej wersji sprawdzi się jako dodatek do zielonych szejków i koktajli. Przyjmowanie najlepiej rozpocząć od małych dawek, zwiększając je stopniowo co tydzień. Część osób bowiem może potrzebować przyzwyczaić się do tej algi, a startowanie od maksymalnej dawki może się w ich przypadku skończyć biegunką.
Gdy planujemy zakup tego suplementu, warto zastanowić się nad zainwestowaniem w preparat z ekologicznymi certyfikatami. Rosnąca popularność tego produktu sprawiła rozwój upraw w warunkach pozostawiających wiele do życzenia. Taka spirulina pochłania toksyny z wody, w której jest uprawiana i może być szkodliwa dla zdrowia ze względu na zawartość metali ciężkich.