W ziołolecznictwie w pierwszej kolejności używany jest korzeń mniszka. Jego goryczkowatość sprawia, że stosowany jest w zaburzeniach trawienia, wspomaga wydzielanie żółci i rekonwalescencję po chorobach wątroby.
Mniszek zawiera też inulinę, podobnie jak opisywany przeze mnie topinambur (też z rodziny astrowatych), która jest naturalnym prebiotykiem o niskim indeksie glikemicznym, więc może być stosowana przez cukrzyków.
Z kwiatów robi się syrop (zwany też miodem), który działa przeciwkaszlowo i ogólnie wzmacnia odporność. W tradycyjnej medycynie ludowej syrop taki był polecany chorowitym, anemicznym dzieciom. Ponadto mniszek działa antynowotworowo i przeciwbólowo, więc jest polecany w bólach reumatycznych. Dobrze sprawdzają się leczniczo także nalewki i winka.
Ale prawdziwy szał zaczyna się, gdy wpuścimy mniszka do kuchni.
Z młodych listków przyrządzamy sałatkę lub pesto. Zbiera się je przed kwitnieniem, kiedy nie mają jeszcze goryczki. Gdy liście są starsze, z łatwością pozbędziemy się cierpkiego smaku dodając sok z cytryny lub mocząc je w occie. Starsze liście możemy podsmażyć jak szpinak lub stosować jako dodatek do placuszków, omletów czy jajecznicy.
Młode kwiatki, zanim pojawi się na nich puszek przemieniający je w dmuchawce, możemy również dodać do sałatek, a całe koszyczki kwiatowe podsmażyć na oleju lub w naleśnikowym cieście.
Do konsumpcji nadają się też korzenie, zbiera się je przed kwitnieniem, czyli późną jesienią i wczesną wiosną.
Można je piec, zrobić z nich puree lub dodać do herbaty. Przyznaję, że nie miałam jeszcze sposobności spróbować, jak smakują, jednak w tym roku na pewno przed zimą przeprowadzę zbiory.
Pamiętajcie, żeby zbierać mniszka w miejscach oddalonych od dróg i innych zanieczyszczeń, gdyż roślina ta bardzo mocno wchłania wszelkie szkodliwe substancje i zamiast oczyścić organizm, możemy sobie zaszkodzić.