„Coś słodkiego” – tak u mnie w rodzinnym domu, mówiło się na zapasy słodyczy, które trzymane były na wypadek gości, przerwy kawowej czy zwykłej zachcianki. Nie piekło się ciasta, ale woreczek z wafelkami leżał w szafce. Szybko znikał, bo zachcianki pojawiały się dosyć często.
Do dziś mi tak zostało – finezyjna kawa na mieście, a do kawy ciasteczko. Nie wspominając o chwilach, kiedy naprawdę, naprawdę mam ochotę na słodycze, i to najchętniej w dużych ilościach. Staram się zawsze taką zachciankę połączyć z autorefleksją – czego właściwie mi w tej chwili brakuje – czy potrzebuję energii, magnezu czy może chcę poprawić sobie humor po stresującym dniu, w której fazie cyklu właśnie jestem itp. Wyciągnięte wnioski są bardzo przydatne, niemniej ochota na słodycze pozostaje.
Moim ostatnim odkryciem jest więc domowa czekolada. Stworzyłam ją na szybko, ze składników, które miałam pod ręką, starając się, aby była jak najzdrowsza. Efekt był zadowalający, zaskakujący, a przede wszystkim zaspokajający moją małą zachciankę. Myślę, że przepis podstawowy będę modyfikować i wyimprowizowywać w przyszłości, bo sam
deser ma spory potencjał – można twórczo podejść do tematu i praktycznie nie da się go zrobić, tak żeby nie wyszedł.
Potrzebujecie miodu, kakao i oleju kokosowego. U mnie proporcje były 1:1:1 (łyżka), ale sądzę, że przy większych ilościach można zmniejszyć część miodu. Kakao można zastąpić karobem, który w smaku jest mniej gorzki, a bardziej kwaśny. Miód można zastąpić syropem klonowym, daktylowym albo ksylitolem zmielonym na puder. Olej kokosowy powinien być lekko podgrzany, do półpłynnej postaci – w upalny dzień, nie trzeba stosować do tego nawet kąpieli wodnej, bowiem około 30 stopni wystarczy, by się upłynnił na tyle, aby wymieszać wszystkie składniki.
Do smaku dodałam mieszaninę kurkumy, cynamonu i chili – wszystkie o silnym działaniu przeciwzapalnym i wzajemnie potęgujące swoje działanie. Można też dorzucić rodzynki, orzechy, wiórki kokosowe – co tylko znajdziemy w kuchennych szafkach. Całość przełożyłam do sylikonowych foremek po muffinkach (tylko takie miałam pod ręką) robiąc około 1,5 cm warstwę na dnie i włożyłam do zamrażarki. Po pół godziny miałam przepyszne i zdrowe praliny, które następnie trzymałam w lodówce. Nie wytrzymały jednak tam długo, gdyż były tak smaczne, że zniknęły błyskawicznie.