Jako że z natury jestem optymistką, zamiast katować się myślami, że moja kuchnia nie należy do perfekcyjnych, a sanepid zamknąłby ją, gdyby tylko mógł, ta mała roślinka wprawiła mnie w wyjątkowo radosny nastrój. Bo po pierwsze, wiosna pojawiła się już w moim domu, dokładniej w zlewie, a po drugie jestem pełna podziwu dla mądrości natury.
Nie mam pojęcia, skąd to nasionko wzięło się w zlewowej otchłani. Może to jakiś zabłąkany kiełek, może ziarenko sezamu lub lnu. Niemniej jest to dla mnie spektakularny i prozaiczny zarazem dowód na to, jak silna jest wola życia.
Bo nawet przy niewielkich możliwościach i bardzo skromnych warunkach temu ziarenku udało się i pnie się radośnie w moim zlewozmywaku.
I taką wolę życia i wzrostu mają wszystkie rośliny. Także te, którym nie dajemy drugiej szansy. Resztki sałaty, końcówka selera naciowego, cebulki odkrojone od szczypiorku, pestki awokado, ziemniaki czy imbir, którym zdążyły wyrosnąć wąsy – wszystko to ląduje w koszu na śmieci. Również u mnie, z czym niestety nie czuję się zbyt komfortowo. Bardzo chciałabym mieć kompost, na który mogę takie odpadki wyrzucać i nadać im nowe życie, ale warunki mieszkaniowe mi na to nie pozwalają.
A co gdyby dać tym ogryzkom drugą szansę?
Internet pełen jest porad, jak wyhodować awokado z pestki, zasadzić ziemniaki w doniczce czy założyć miniplantację szczypiorku z odzysku. Nie jest to trudne – zazwyczaj wymaga jedynie wody i światła. Daje natomiast ogromną satysfakcję.
Pamiętam, jak w dzieciństwie ukradkiem do doniczki z paprotką włożyłam kilka pestek daktylowych. Parę lat później miałam całkiem okazałą palmę, z której byłam bardzo dumna. Wykorzystajmy w pełni potencjał natury i dajmy naszym kuchennym roślinom drugie życie. Zapewniam, że nie wymaga to nakładów pracy, a efekty potrafią być spektakularne.