Co wspólnego ma film z ekologią?

Dziś zostanie ogłoszony werdykt 8. Festiwalu Reżyserii Filmowej. Oczywiście, będziemy tam, ale żeby ostudzić nieco festiwalowo-gwiazdorskie emocje, chcę dzisiaj napisać o tym, jak film, choć może bardziej kamera, pomaga ekologii i o jak wielu rzeczach nie mielibyśmy pojęcia lub mielibyśmy pojęcie blade, gdyby nie kamera wideo i ruchome obrazki.

Ale zacznijmy od początku. W tym roku, dokładnie 28 grudnia, będziemy obchodzić 120. rocznicę powstania filmu i kina, a konkretnie pierwszego publicznego pokazu ruchomych obrazów wykonanego przez braci Lumiere za pomocą kinematografu.

Już rok później powstał – można powiedzieć – pierwszy thriller, czyli „Wjazd pociągu na stację La Ciotat”, podczas którego przerażeni ludzie uciekali z seansu przed pędzącym na nich pociągiem 😉

Nie bez powodu przywołuję te początki i ten właśnie film w kontekście ekologii, choć możecie teraz popukać się z głowę pytając, co ma wspólnego lokomotywa parowa z ekologią 🙂 Cóż – ona sama kompletnie nic. Ale fakt, jak potężne możliwości trafiły w ludzkie ręce wraz z wynalezieniem kinematografu, a potem kamery, dalej – telewizji, później internetu itd., mocno wiąże się z upowszechnianiem ekologii.

Wyobraźcie sobie teraz, że jedziecie gdzieś w świat. Trafiacie w miejsce wyjątkowe, do którego nikt przed Wami nie trafił. Takich jak Wy było wielu – podróżników, odkrywców, od których nazwisk ponazywano wyspy, kraje, miasta, a nawet całe kontynenty. Tworzyli mapy, wytyczali na nich nowe kierunki, odkrywali świat. Opisywali go. Rysowali. Całkiem nieźle. Ale czym jest najlepszy nawet rysunek czy nawet wynaleziona wiele wieków później fotografia wobec filmu?! Możemy sobie wyobrazić, że sir David Attenborough popularyzuje wiedzę o świecie przyrody, jak wielu przed nim i wielu po nim, w książkach. I robił to. Ale ileż więcej pokazał ludzkości w swoich dokumentalnych filmach przyrodniczych? Jak często zabierał nas w miejsca, do których większość z nas nigdy nie dotrze? Czy przeżylibyśmy to samo czytając tylko książki? Z całą pewnością nie. 

Żeby nie było – książki też kocham. Zresztą co ciekawe, z filmami łączy je choćby fakt, że jedne i drugie mają coś wspólnego z drzewem, tzn. drewnem – do produkcji papieru i podłoża taśmy filmowej stosowana jest pozyskiwana z niego celuloza (w tym drugim przypadku jej octan).

A więc i książka, i film nawet „technicznie” czerpią z natury! Pokrętne, ale prawdziwe 😉

1368206183_0_full

Jestem przekonana, że gdyby nie film i coraz jego większe możliwości techniczne, dziś całkiem inaczej patrzylibyśmy na ekologię. Nie poznalibyśmy z bliska wielu roślin, zwierząt i miejsc, które wymagają ludzkiej troski, by mogły przetrwać.

Gdybyśmy tylko o tym czytali, każdy z nas miałby własne wyobrażenie. Oglądając film – wszyscy widzimy, jaka jest prawda. Bo kamera uwiarygadnia dokumentowaną rzeczywistość.

A bywa, że i fabuła potrafi nami wstrząsnąć, tak że widzimy naturę całkiem inaczej. Tak jest choćby w „Wielkim błękicie” Luca Bessona, w którym człowiek pragnie stopić się z naturą, czy w „Gorylach we mgle”, filmie fabularnym o Dian Fossey, amerykańskiej badaczce zachowań człekokształtnych małp, która za próbę poznania i przybliżenia nam przyrody zapłaciła najwyższą cenę.

Udostępnij
Przypnij
Szepnij
KOMENTARZE

Co myślisz o artykule?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *